To był też rok, w którym moja depresja osiągnęła chyba najbardziej zaawansowane stadium, odkąd zaczęłam brać leki, ale dzięki temu, że nie pracuję, czuję się zdecydowanie lepiej i odzyskałam choć trochę zdolność normalnego funkcjonowania.
Polubiłam też siedzenie w kuchni. Zrobiłam trochę mniej lub bardziej udanych przetworów, odważyłam się upiec dwa rodzaje serników - nasz domowy i dyniowy z przepisu, który znalazłam na stronie Kwestia Smaku. Tyle się nasłuchałam, że serniki to jedne z najtrudniejszych ciast, a tu się okazało, że oba wyszły! Zrobiłam też mój pierwszy w życiu tort i też od razu się udał (chociaż biszkopt musiałam piec dwa razy, bo pierwszy nieopatrznie zostawiłam na blacie i zanim się zorientowaliśmy z Księciem Małżonkiem, że te dziwne hałasy to dochodzą z naszej kuchni, trzy czwarte ciasta było już w psim żołądku).
A tak wygląda mój w skrócie mój dorobek papierowy (w maju zrobiłam jeszcze kartkę na Dzień Matki, której z jakiegoś powodu nie sfotografowałam, a zdjęcie sierpniowe bezczelnie i bez pytania podkradłam z bloga Iwony) ostatnich 365 dni:
W lutym i kwietniu robiłam swoje pierwsze kartki na zamówienie. Niestety, chyba też ostatnie, bo mamcik nie pracuje już z osobami, które je u mnie zamawiały. Dużo zastanawiałam się też nad sensem prowadzenia bloga, skoro tak niewiele osób tutaj bywa. To też sprawia, że bardzo często myślę o tym, że moje prace muszą być wyjątkowo beznadziejne. Ale z drugiej strony tworzenie sprawia mi sporo frajdy i jednak czasem zrobię coś, co mi się wyjątkowo spodoba. No i gdybym nie miała bloga, nie poznałabym Iwonki z Szymciem i nie miałabym okazji się trochę powymieniać pracami. Nie dość, że ktoś jednak chce coś z moich wytworków, to jeszcze w zamian dostałam duuużo śliczności. No i możemy się spotkać na herbatce i pogadać sobie, jak crafterka z crafterką.
W lutym i kwietniu robiłam swoje pierwsze kartki na zamówienie. Niestety, chyba też ostatnie, bo mamcik nie pracuje już z osobami, które je u mnie zamawiały. Dużo zastanawiałam się też nad sensem prowadzenia bloga, skoro tak niewiele osób tutaj bywa. To też sprawia, że bardzo często myślę o tym, że moje prace muszą być wyjątkowo beznadziejne. Ale z drugiej strony tworzenie sprawia mi sporo frajdy i jednak czasem zrobię coś, co mi się wyjątkowo spodoba. No i gdybym nie miała bloga, nie poznałabym Iwonki z Szymciem i nie miałabym okazji się trochę powymieniać pracami. Nie dość, że ktoś jednak chce coś z moich wytworków, to jeszcze w zamian dostałam duuużo śliczności. No i możemy się spotkać na herbatce i pogadać sobie, jak crafterka z crafterką.
Wydaje mi się też, że znów zacieśniają się moje więzi z Fantastyczną Czwórką, a zwłaszcza z Mani. Nie dość, że możemy sobie pogadać o średniowiecznych szmatkach, pooglądać ciekawą ikonografię i połazić po muzeach, to okazało się, że ona też craftuje. Co prawda wpędza mnie tym w kompleksy, tak samo jak kiedyś rysowaniem, ale w sumie nie ona jedna, więc jestem przyzwyczajona. Craftuje też Mama Martyny i też mnie wprowadza w kompleksy, tak samo jak jej córka (od której z resztą zgapiłam trochę sposób rysowania, chociaż oczywiście do mojej mistrzyni było mi daleko nawet w najlepszych czasach). Z drugiej strony przykro mi, że mojej kochanej Przyjaciółce nie udało się w tym roku przyjechać do Wrocławia i że zwłaszcza końcówka roku jej nie rozpieszczała.
Za to udało mi się nie zabić Księcia Małżonka, ani nie wyrzucić z domu Pana Pieseła, co jest niewątpliwie moim największym osiągnięciem.
W Nowy Rok wchodzę z postanowieniem, że wezmę się trochę za siebie, może uda mi się też trochę zmienić nawyki żywieniowe (mniej słodyczy i przetworzonych produktów), że pojawi się tu przynajmniej trzydzieści notek i że będę odpowiadać na komentarze (jeśli oczywiście jakieś się w ogóle pojawią). Do tego z Promarkerami, z którymi mam zamiar wrócić do kolorowania, na razie stempli, a nie własnych rysunków, ale może i do rysowania kiedyś wrócę?
No i oczywiście ze wspomnianym w tytule notki słoiczkiem TUSAL-owym. Co prawda nie wiem, czy dobrze mu wróży fakt, że już pierwszego dnia publikacji zdjęcia o nim zapomniałam i profilaktycznie wybrałam niezbyt duży rozmiar, ale słowo się rzekło, kobyłka u płota.
Edycja z 3.I.2014: jutro okazało się być pojutrzem, ale w końcu zmieniłam zdjęcie. Gościnnie wystąpiła ręka rekina i kawałek balkonu (reszta jest tak koszmarna, że nie nadaje się do pokazania - co w sumie dokłada mi kolejne postanowienie noworoczne, czyli w tym roku remontuję balkon)
Zdjęcie jest, jakie jest, bo, jak już wspomniałam, wyleciało mi z głowy, że to dziś i dopiero niedawno przeczytałam notkę na blogu Luny, która w tym roku organizuje zabawę. Jutro wymienię na lepsze i może wezmę się za ozdabianie słoiczka (chociaż czas jest do końca stycznia, więc pewnie znów będę robić na ostatnią chwilę). W środku na razie są skrawki po produkcji kartek świątecznych, bo postanowiłam zrobić przymiarkę. Oczywiście zostanie opróżniony, jak już wezmę się za jakieś tworzenie i będę miała co wrzucać.
Dziękuję za zaproszenie. Akurat pokolorowałam wczoraj stempel na różowo, brązowo i niebiesko, może to jakiś znak ;). Tylko muszę jeszcze wymyślić, do czego go wykorzystać ;)
OdpowiedzUsuń