Nie wiem, jak ja to zrobiłam, że dodając poprzednią notkę zapomniałam pokazać, co dostałam od mojej przyjaciółki. Tym bardziej, że jedną z tych rzeczy, czyli srebrny drakkar ( ma nawet tarcze na burtach i smoczą (?) głowę na dziobie!), nosze prawie cały czas przy sobie, jako przywieszkę do komórki. Co prawda jest to zawieszka do modnych ostatnio bransoletek, przy których nosi się różne wymienne elementy, ale jakoś do tej pory nie stwierdziłam, że koniecznie jest mi potrzebna. Z resztą bransoletki noszę tylko latem i do tego okazyjnie, tak samo z resztą jak wisiorki, więc komórka jest tu lepszym rozwiązaniem. Co nie zmienia faktu, że sam pomysł bransoletki mi się zaczął podobać, jak zobaczyłam ją u wspomnianej przyjaciółki. A czemu koniecznie muszę pokazać prezenty (pomijając to, że skoro były inne, powinien pokazać się i ten)? To za chwilkę.
W każdym razie prezent wygląda tak, jak na powyższym zdjęciu. Przy okazji pokazuję też, co jeszcze noszę przy telefonie. Korzystam trochę z okazji, żeby przemycić Wam kilka informacji o sobie. Bo wszystkie rzeczy łączą się z moimi najstarszymi zainteresowaniami. Księżyc to tak zwana lunula, słowiański symbol kobiecy. Co prawda moja kobiecość jest nieco wątpliwa, natomiast Słowiankę, a dokładniej Gdańszczankę z początku X wieku staram się odtwarzać w ramach rekonstrukcji historycznej (no i średniowiecze to chyba najdłuższe moje zainteresowanie, bo jeszcze z przedszkola). Sama zawieszka, czy raczej wisiorek, bo tym w założeniu jest, nie odwzorowuje żadnego konkretnego znaleziska, natomiast zachowuje symbolikę i jest wykonana metodami znanymi w tamtych czasach. Zaskakujące, że coś tak szczegółowego (cały wzór jest wykonany przy pomocy maleńkich kuleczek) było możliwe do zrobienia w czasach, które uważa się powszechnie za zacofane, prawda?
Drakkar, jak pewnie wszystkim wiadomo, to okręt wikiński, a Wikinga odtwarza mój mąż. Na początku też chciał robić Słowianina, ale odkąd pojechaliśmy w podróż poślubną na Wyspę Man, zainteresował się tamtejszą historią, ściśle związaną z Wikingami właśnie. Przyznam szczerze, że ja również się zakochałam w tamtym miejscu, ale jednak zbyt mocno jestem związana z ziemią, z której pochodzę, że po prostu nie umiałabym odtwarzać kogoś innego. A przynajmniej jako głównego zainteresowania, bo trochę mnie kusi, żeby uszyć sobie też strój wikiński.
Trzecia przywieszka - Spitfire, czyli kolejna wielka miłość mojego życia, zaraz po średniowieczu. To drugowojenny samolot myśliwski, legenda Bitwy o Anglię. Odkąd mając dwanaście lat przeczytałam "Dywizjon 303", jestem pod jego wielkim wrażeniem, zarówno pod względem możliwości, jak i, typowo kobieco, wyglądu. Moim marzeniem od zawsze było nim polecieć. Co prawda pewnie nie uda mi się go spełnić, ale przynajmniej miałam okazję zobaczyć jeden na żywo, a nawet go dotknąć i zjeść śniadanie pod jego skrzydłami!
Druga część prezentu, to już tradycyjnie kamienna figurka (niestety nie pamiętam nazwy kamienia). Tym razem nie jest to kolejny rekin do mojej kolekcji, więc o mnie osobiście mówi niewiele. Za to macie okazję dowiedzieć się, jak ma na imię Książę Małżonek (i przy okazji coś o jego charakterze).
Chociaż właściwie trochę informacji o mnie też się przy okazji wymknie, bo na jednym zdjęciu jeżyk pozuje przy moich książkach.
A żeby nie było tak łyso pod względem zdjęć, dorzucam jeszcze śpiącego Kojota:
Ale słodziak i jak smacznie śpi:) Piękne psisko!
OdpowiedzUsuńDzięki :) Mogłabym właściwie całego bloga założyć na te jego pozy ;).
UsuńW ogóle nie widać, jaka to bida kiedyś była.